Opisanie Świata - cz. II :))

Zrobiło się już tak jesiennie, że w czelusciach komputera znalazłem i udoskonaliłem nieco takie hmmm... rowerowe Science-Fiction, które poniekąd jest uzupełnieniem mojej niedawnej odpowiedzi Tytusowi Atomicusowi w sprawie Tajemniczych Rowerów Holenderskich :)))

Konkursik - na końcu.

**********
A może przecież być tak - wieczorem po pracy zjeżdżasz windą do garażu rowerowego w piwnicy, odpinasz rower, na bagażnik kładziesz teczkę z laptopem. Rower wstawiasz do windy - w której bez problemu mieści się bez stawiania "na sztorc"; wyjeżdżasz z powrotem na parter i kierujesz się do wyjścia. Ot, taki ekscentryzm - większosć Twoich współpracowników trzyma przecież rowery po prostu na ulicy.

Przed budynkiem zapinasz płaszcz, bo późnojesienny chłód zapowiada że pierwszy śnieg już blisko. Jednym naciśnięciem guzika na kierownicy włączasz dynamo, wsiadasz na rower i po łagodnej rampie zjeżdżasz z chodnika przed drzwiami prosto na asfalt jezdni - laptop na bagażniku nawet nie poczuł drgnienia. Nie musisz przeciskać się między zaparkowanymi samochodami, bo dwa solidne słupki zatrzymają każdego zagapionego kierowcę, który chciałby zablokować wyjazd parkując przed drzwiami.

Pedałujesz osiedlowymi uliczkami, pokonując łagodne, długie progi spowalniające. Tutaj żaden samochód się nie rozpędzi i nie będzie stanowił dla rowerzysty zagrożenia. Na kolejnym zakręcie ulicymocniejsza, biała latarnia oświetla kolejny taki garb - na jego szczycie mieści się szeroki wjazd na ścieżkę rowerową, która skraca dojazd do głównej ulicy osiedla.

Wjeżdżasz na scieżkę i po kilkudziesięciu metrach trafiasz wprost na ciasne rondo. Ono też jest oświetlone białym, pełnochromatycznym światłem, mocniejszym, niż dają zwykłe ciemnoróżowe lampy osiedlowych uliczek. Każdy kierowca z daleka widzi cię na rondzie. Po głównej ulicy osiedla jeżdżą autobusy i dlatego nie ma tu progów spowalniających. Ale ciasne rondo, na którym krzyżują się ścieżka rowerowa, ulica z autobusami i wyjazd z osiedla pełni właśnie rolę spowalniacza.

Dalej jedziesz główną ulicą - niestety, nie ma na niej ścieżki rowerowej. Ale w zasadzie nie jest to problem, bo ruch samochodowy jest niewielki, a kierowcy jadą bardzo ostrożnie. Wiedzą, że na długim odcinku ruch jest monitorowany policyjną kamerą telewizji przemysłowej i każdy samochód, który złamie przepisy zostanie odnotowany: jego numer rejestracyjny zostanie odcyfrowany i automatycznie zostanie kierowcy wysłany pocztą mandat.

Po chwili dojeżdżasz do skrzyżowania z główną ulicą międzyosiedlową - wzdłuż niej biegną tory tramwajowe i wydzielona, szybka droga rowerowa. Skręcasz w nią nie musząc czekać na zielone światło: łagodny wjazd na ścieżkę rowerową zaczyna się na kilkanaście metrów przed sygnalizacją i dzięki temu możesz ominąć stojące auta. Dalej pedałujesz po równym, gładkim asfalcie. Mijasz podobnych do siebie rowerzystów jadących w przeciwnym kierunku - wielu wraca z zakupów w pobliskim centrum handlowym. Koszyki ich rowerów pełne są pakunków, niektórzy holują obładowane przyczepki.

Ścieżka jest wygodna - bo choć przecina co pewien czas wychodzące z osiedli ulice poprzeczne, to przekracza je wierzchem progu spowalniającego, a wyjeżdżające z osiedli samochody muszą cię przepuszczać. Kierowcy doskonale widzą rowerzystów: ścieżka jest dobrze oświetlona, a rowerzyści oprócz lampek i diodowych migaczy używają taśm odblaskowych, świetnie widocznych w blasku latarni.

Zatrzymujesz się dopiero przed wielkim skrzyżowaniem na czerwonym świetle. Już stojąc, zrzucasz bieg planetarnej przerzutki na jedynkę i czekasz. Wokół ciebie stoi jeszcze kilka osób w różnym wieku, jedna rowerzystka holuje za sobą koleżankę na wrotkach, a ktoś na długim rowerze towarowym wiezie wielkie, puste akwarium. Ktoś rozmawia przez telefon, światło zmienia się na zielone, wszyscy ruszają.

Po kilku minutach dojeżdżacie do kolejnego skrzyżowania - podświetlone drogowskazy z daleka sugerują, że do centrum można jechać rowerem albo przez park i nad rzeką (ale w nocy jest nieprzyjemnie i może być niebezpiecznie - ostrzega napis) albo wzdłuż bardzo ruchliwej ulicy jednokierunkową drogą rowerową. Jednokierunkową, bo bliżej centrum w gęstej zabudowie nie było już więcej miejsca na rowerową arterię, którą dotarłeś do tego miejsca.

Twój rower bezszelestnie spływa łagodnym zjazdem pod skrzyżowanie - rozświetlony, szeroki tunel to kolejne miejsce, gdzie są kamery telewizyjne i żule dawno opuściły to miejsce. O tej porze pewnie piją jabole na ciemnym nadrzecznym bulwarze... Przypominasz sobie o laptopie na bagażniku i mocniej naciskasz na pedały. Rozpędzony wyjeżdzasz po drugiej stronie na górę i już po chwili jedziesz wąskim asfaltem wzdłuż ryczącej rzeki mknących aut. Ale po chwili to ty zaczynasz je wyprzedzać - bo to pora wieczornych korków.

Korki powstają też na ścieżkach rowerowych - z daleka przed tobą w mroku wyraźnie widać kilkanaście znieruchomiałych czerwonych diod tylnych lampek. To skrzyżowanie z akomodacyjną sygnalizacją świetlną, która zlicza nadjeżdżających rowerzystów i daje im zielone dopiero kiedy jest ich odpowiednio dużo. Zresztą tak samo zlicza samochody, absolutne pierwszeństwo dając tylko tramwajom i autobusom, które zbliżanie się do świateł po wydzielonym pasie sygnalizują radiowym sygnałem.

Po drugiej stronie skrzyżowania jest już centrum miasta - nie ma wydzielonej ścieżki rowerowej, a wjazd dla samochodów jest reglamentowany. Poruszać się mogą tylko auta z umieszczonymi na przedniej szybie elektronicznymi identyfikatorami, skanowanymi przez czujniki umieszczone nad jezdnią. Jeśli ktoś spróbuje wjechać bez takiego identyfikatora, niechybnie zatrzyma go wyrastający jak spod ziemi policjant na którejś kolejnej przecznicy.

Na środku ulicy jest wydzielony pas dla autobusów i tramwajów, a na pozostałej części jezdni - progi spowalniające, takie jak na osiedlu, z którego wyjechałeś. Zaczyna padać marznący, nieprzyjemny deszcz - zatrzymujesz się, i podobnie jak większość z kilkudziesięciu rowerzystów na ulicy, wyciągasz z teczki pelerynę i zarzucasz ją. Wieczorna ulica w ciągu kilku chwil zmienia kolor - na ciemnym tle wyraźnie odcinają się żółte plamy przeciwdeszczowych peleryn rowerzystów z jaskrawo błyszczącymi odblaskami.

Dynamo w piaście nie przejmuje się kałużami, cały czas daje równy i stabilny prąd. Skręcasz w pierwszą ulicę w prawo - w świetle twojego halogenowego reflektora błyszczy przez sekundę odblaskowy znak na potężnym betonowym słupku, odgradzającym początek ścieżki rowerowej prowadzącej pod prąd ulicy. To ulica jednokierunkowa, ale rowerzyści mogą poruszać się w obu kierunkach. Gdyby nie to, musiałbyś w deszczu stracić kilka minut i kluczyć po innych ulicach. Jeszcze kilkadziesiąt metrów i wjeżdżasz na podniesiony obszar jezdni - to tarcza skrzyżowania, po którym samochody muszą poruszać się wolniej i ostrożniej.

Ciągle pada, mijasz mały wózek elektryczny, którym zakutana w podobną jak twoja żółtą pelerynę porusza się jakaś uśmiechnięta starsza pani - i raptownie hamujesz - teraz dopiero przez zapadane deszczem okulary zobaczyłeś, że rower, który wyjechał z prawej strony ciągnie przyczepkę. Obaj wymijacie autobus i za chwilę wjeżdżasz w strefę pieszo-rowerową, ścisłe centrum miasta. Po obu stronach ulicy parkują gęsto rowery, nie widać wolnego miejsca. Duży świetlny znak pokazuje, że kilkadziesiąt metrów dalej, przy przystanku Szybkiego Tramwaju znajduje się strzeżona i płatna przechowalnia rowerów - ale to chyba nie ma sensu: płacić za dziesięć minut postoju?

Stawiasz rower na chodniku, zapinasz go U-lockiem i zamkiem na tylnym kole, zabierasz laptopa, wpadasz do sklepu, kupujesz płyty i już jesteś na ulicy. Nikt nie buchnął roweru - może dlatego, że ulica jest monitorowana kamerami telewizji przemysłowej? Tylko w koszyku znajdujesz jakieś śmieci. Pakujesz się, wskakujesz na rower i jedziesz dalej. Strefa pieszo-rowerowa się kończy, znowu jedziesz między samochodami, co chwila wynoszą cię łagodnie w górę progi spowalniające. Z daleka widzisz doskonale oświetlone miejsce - przed przystankiem autobusowym w krawężniku ulicy jest przerwa: tu łagodnym łukiem zaczyna się wydzielona ścieżka rowerowa.

Na jej straży stoi solidny, betonowy słupek, nawet przez coraz bardziej zaparowane i zapadane okulary widzisz wyraźnie charakterystyczny odblask krzyczący - rowerzysto! tędy wygodniej - ścieżka rowerowa zaprasza.

Wpadasz w nią z pełną szybkością, po lewej zostawiasz tłumek marznących pod wiatą przystanku ludzi - i znowu pedałujesz miedzy innymi rowerami po szerokim, wydzielonym pasie rowerowego asfaltu. Znowu światła na skrzyżowaniu: rowerowe "zielone" zapala się równo z samochodami, tylko auta skręcające w prawo muszą poczekać na czerwonym i przepuścić rowerzystów. Po drugiej stronie skrzyżowania drogi rowerowe się rozchodzą - wybierasz scieżkę biegnącą pod dachem olbrzymiego centrum handlowego i rozrywkowego.

Szeroki, trzymetrowy pas czerwonego asfaltu, rzęsiste światło w przestrzennym wnętrzu budynku, masa ludzi, gwar, muzyka - i przez chwilę przynajmniej nie pada i nie wieje. Ale nie ma co się zatrzymywać, droga rowerowa biegnie lekko pod górę i nagle wpada na wiadukt, nad którym widać przeszklony sufit a za nim nocne deszczowe niebo, a pod spodem - tory tramwajowe i przystanek pośrodku ogrodu zimowego w centrum handlowym.

Projektant specjalnie poprowadził tędy - środkiem ogromnego budynku - drogę rowerową, żeby ściągnąć jak najwięcej klientów. Mijasz jeszcze kilka kawiarni z otwartymi w środku listopada ogródkami i wyjeżdżasz w ciasną, mroczną, przeszkloną przestrzeń.

To most rowerowo-pieszy nad rzeką, osłonięty od wiatru i deszczu szklanymi płytami. Akurat jak znalazł na obecną pogodę. Bez większego wysiłku pokonujesz łagodną krzywiznę, mijasz paru pedałujących pod górę w przeciwnym kierunku i znowu zjeżdżasz - wprost na otwartą przestrzeń, gdzie hula przeraźliwie zimny wiatr z deszczem i już śniegiem. Ale nic to - jadąc poprawiasz pelerynę i pedałujesz dalej.

Ścieżka jest dobrze oświetlona, a jej skrzyżowanie z dwoma innymi - doskonale oznakowane i widoczne dzięki odblaskowym elementom w asfalcie. Kładziesz rower w łagodny zakręt i już za chwilę znowu pedałujesz wzdłuż stojących w korku samochodów. Jeszcze parę metrów i znowu drogowskaz i zakręt - zostawiasz samochodowy korek po lewej, a samemu wjeżdżasz w inną ścieżkę, biegnącą między drzewami oddzielającymi arterię komunikacyjną od kwartału mieszkalnego.

Na skrzyżowaniu ścieżek rowerowych dostrzegasz kątem oka nowość - obok bankomatu pojawił się automat, sprzedający papierosy, piwo, czekoladę, zapałki, baterie, ale także dętki, łatki, żarówki i inne drobiazgi do roweru. Płaci się kartą bankomatową, a oddając w automacie zużyte baterie do recyklingu - płacisz za nowe mniej. Fajny pomysł - akurat dwie minuty rowerem od domu...

Po chwili ścieżka rowerowa rozdwaja się: jednokierunkowy odcinek, którym teraz jedziesz, kończy się po kilku metrach - ale nawet nie hamując, po grzbiecie garbu spowalniającego i między dwoma wyraźnie odcinającymi się w mroku słupkami, wjeżdżasz prosto na asfalt ulicy. Nie musiałeś się nawet oglądać, czy nie nadjeżdżał samochód - tam, gdzie scieżka kończyła się, zbliżając równolegle do jezdni, sama ulica została poszerzona o ponad metr. Samochód musiałby raptownie skręcić prosto w rowerzystę, żeby zrobić mu krzywdę.

Jeszcze parędziesiat metrów, jeden garb spowalniający - mijasz go ponad półmetrową szczerbą, specjalnie zostawioną przy krawężniku dla rowerzystów. Żaden samochód nie zastawi tego miejsca, bo akurat chodnik wybiega tu szerokim jęzorem w kierunku środka jezdni, a wielkie betonowe słupki nie pozwolą zaparkować nikomu - i już jesteś pod domem. Pod bramą wejściową w chodniku jest pochylnia, a w ulicy - znowu słupki, które uniemożliwiają zastawienie wjazdu. Dojeżdżasz rowerem dosłownie pod same drzwi.

Wyciągasz pęk kluczy i kartę czipową, przejeżdżasz nią przez elektroniczny zamek w drzwiach, wstawiasz rower do rowerowni na parterze, a sam - ściągając pelerynę - wskakujesz prosto do windy. W domu logujesz się do internetu, sciągasz mejle - znajomi mają pomysł na wspólne kino. Bach - w serwisie internetowym wynajdujesz film, kino, kupujesz bilet - a uprzejmy ekran komputera pyta się, zanim zapłacisz kartą, czy życzysz sobie zarezerwować przechowanie roweru w strzeżonej kinowej przechowalni... Ależ oczywiście, ze tak!

*

Wychodzicie z kina - padający od dwóch godzin śnieg pokrył miasto puchowym dywanikiem. Odprowadzacie na rowerach znajomych, którzy są już zmęczeni i nie chce się im pedałować przez całe miasto, na przystanek Szybkiego Tramwaju. Późnym wieczorem nie ma problemu ze wstawieniem trzech rowerów do środka - każdy wagon ma specjalne miejsce, gdzie można wjechać wózkiem dziecinnym czy inwalidzkim albo wstawić rower, a jeśli jest dużo rowerów do przewiezienia - można je wręcz postawić na sztorc w specjalnych składanych uchwytach.

Tramwaj ze szmerem odjeżdża - gdybyście się spóźnili, to w jego miejsce do peronu za najwyżej pół godziny podjechałby nocny autobus, który z przodu ma specjalne uchwyty, gdzie można wstawić dwa rowery. Moglibyście też zamówić taksówkę, której kierowca wyciągnąłby składany uchwyt na rowery z bagażnika i bez słowa przymocował go do tylnego bagażnika.

W każdym razie zdążyliście - i reszta jedzie do osiedlowego sklepu. Zostawiacie rowery w stojakach i robicie zakupy. Torby z zakupami lądują w koszykach, a ciężkie butelki z piwem trafiaja do sprytnego nosidełka, które łapie je za szyjki i zostaje zawieszone z boku rowerowych bagażników. Wskakujecie na siodełka i ... na imprezę.

Jedziecie rowerami po zaśnieżonych ulicach, pokonując progi spowalniające widoczne pod białym puchem dzięki słupkom z odblaskami, umieszczonymi przy progach po obu stronach jezdni. Podobne słupki, widoczne nawet spod grubej warstwy śniegu, wyraźnie zaznaczają każdy wjazd na ścieżkę rowerową i każde niejednoznaczne miejsce na samej ścieżce rowerowej: niespodziewany zakręt czy skrzyżowanie.

Zresztą, zanim dojedziecie do domu, mija was mały i wąski pojazd służb miejskich, oczyszczający chodniki, ścieżki rowerowe i osiedlowe uliczki ze śniegu: migocząc żółtymi kogutami wśród płatków śniegu, jako pług śnieżny wciśnie się we wszystkie zaułki ścieżek rowerowych. Rano rowerzyści nie będą mieli problemu z poruszaniem się po odśnieżonych drogach rowerowych.

***
I teraz głupia sprawa: to NIE JEST Science-Fiction. Bynajmniej. Są takie miejsca na świecie, gdzie tak się żyje - no, może z maleńkimi wyjątkami...

I konkurs: stawiam piwo temu, kto wynajdzie w powyższym tekscie (oczywiscie, jesli dobrnął do tego miejsca, he he..) rzeczy, których jeszcze nikt nigdzie nie wdrożył...
:)

marcin ha