Dzień pierwszy: Sanok - Przemyśl

Zobacz zdjęcia tutaj

Nie był to dobrze przemyślany odcinek. Po pierwsze, wyruszyłem dość późno: pociąg "Bieszczady" dociera do Zagórza dopiero po 14:00 a dni pod koniec sierpnia robią się krótkie. Po drugie, nie znałem trasy i dopiero miałem rozpoznać jej przydatność do celów turystyki długodystansowej. Po trzecie, na wyprawę rzuciłem się zza biurka, wcześniej jeżdżąc tylko codziennie po mieście rowerem miejskim - a to jednak nie jest ani sport, ani przygotowanie kondycyjne ;-)

W Sanoku dobrym pomysłem okazało sie obserwowanie miejscowych rowerzystów. Droga przez Sanok jest dość dziwaczna - w kilku miejscach ulice przelotowe stają się jednokierunkowe, choć są dwupasmowe. Na ważnych skrzyżowaniach nie wiadomo, na którym pasie powinien się ustawiać rowerzysta aby skręcić w lewo. Ruch spory, w tym autobusowy i ciężarowy. Szczęśliwie trzymając się miejscowego rowerzysty wpadłem na coś, co przypominało doskonałą ścieżkę rowerową (choć zapewne było zwykłym mało używanym chodnikiem). Niestety, niecały kilometr dalej wysokie krawężniki na wyjeździe z parkingu zgoniły mnie z powrotem na jezdnię. Ale już byłem blisko drogi wylotowej na Mrzygłód. Znając Pogórze Przemyskie jako teren wściekle pofałdowany, gdzie rowerzysta musi co chwila wspinać się stromo pod górę, nie chciałem jechać szosą krajową numer 28 na Przemyśl, bo spodziewałem się, że drogi wzdłuż Sanu mogą być bardzo atrakcyjną opcją dla rowerzysty: z mniejszymi przewyższeniami i duzo mniejszym ruchem.

Droga z Sanoka na Mrzygłód prowadzi lewym brzegiem Sanu i jest zupełnie przyzwoitej jakości. Ruch samochodowy niewielki: raz lub dwa razy minęła mnie jakaś ciężarówka. Trasa jest w większości płaska, ale kilka razy zdarzyły się bardzo ostre podjazdy - na szczęście bez karkołomnej różnicy wzniesień. Na którymś z podjazdów spotkałem dwóch starszych kolarzy szosowych, wymieniliśmy pozdrowienia. Problemy zaczęły się tak naprawdę dopiero w rejonie miejscowości Dobra, gdzie na Sanie w miejscu zaznaczonej na mapie przeprawy promowej (nad rzeką istotnie widać jej pozostałości) pojawił się most o najwyraźniej powojskowej konstrukcji. Niestety, nie było widać żadnej drogi po lewym brzegu - gdzie według mapy drogowej miałem dotrzeć do szosy wojewódzkiej czy nawet krajowej do Dynowa.

Na prawym brzegu droga okazała się bardzo dobra, ale nabrałem podejrzeń widząc wielką tablicę informacyjną o "budowie drogi" ze środków Unii Europejskiej. Istotnie, wąski ale doskonały asfalt szybko się skończył, pojawiły się jakieś maszyny budowlane i zaczęły się koszmarne asfaltowe dziury i błoto, spływające na asfalt ze zboczy gór. Jedna rzecz warta jest jednak podkreślenia: doskonałe oznakowanie turystyczne wszystkich wartych odwiedzenia zabytków; drogowskazy pojawiają sie co kilka kilometrów i podają odległości (czasem 100 m a czasem parę kilometrów) do cerkwi czy innych miejsc. Widać bardzo przemyślaną politykę marketingową władz - chyba wojewódzkich. Niestety, przeczuwając problemy z czasem nie zwiedzałem tych zabytków. W powietrzu wisiał deszcz.

Zaczęło padać mniej więcej zaraz po tym jak dziurawy asfalt skończył się na dobre. Kamienista i błotna droga najpierw była urozmaiceniem, ale po chwili jazdy z prędkością niewiele wyższą niż 10 km/godz. zacząłem się denerwować. Co gorsza, deszcz się nasilał, a błoto zrobiło się takie, że jechać dało się tylko bardzo powoli, buksując i manewrując całym ciałem. W pewnym momencie na drodze pojawił się drogowskaz na prom przez San. Niestety, nie skorzystałem z niego - skuszony drugim drogowskazem, w przeciwnym kierunku, pokazującym 14 km do miejscowości Dynów. Koniec końców zmęczony i przemoczony dojechałem do mostu i przekroczyłem San tuż przed Dynowem. W samym mieście jest kilka dość karkołomnych zjazdów - jak się okazało, były one dopiero przedsmakiem tego, co mnie miało czekać.

Droga krajowa 884 prowadząca z Dynowa przez Bachórz, Dubiecko i Krzywczę okazała się znośna jeśli chodzi o nawierzchnię i ruch. Niestety, gdzieś koło Dubiecka zastał mnie zachód słońca i zaczęły się poważne przewyższenia. Co pewien czas kropił deszcz. Jadąc w nocy (byłem dobrze oświetlony i widoczny dzięki wielkim odblaskom) nie potrafię dobrze ocenić różnicy wysokości, ale zrobiło się naprawdę trudno. Na szczęście po drodze kupiłem czekoladę i banany na zapas, więc kilka "kryzysów energetycznych" udało się zażegnać krótkimi postojami. Jakieś chyba dwadzieścia kilometrów przed Przemyślem nocne ciemności zaczęły na horyzoncie rozświetlać odległe błyskawice. Wyglądało na to, że towarzyszyć mi będzie fatalna pogoda, jeszcze gorsza niż w pierwszy dzień wyprawy.

Wjazd do Przemyśla szosą 884 po lewym brzegu Sanu okazał się dość prosty, dobrze oświetlony i rowerzysta raczej nie powinien napotykać jakichś szczególnie kolizyjnych sytuacji, choć może za dnia ruch jest większy. Do Przemyśla dotarłem około godziny 21:30 czyli po ponad 6,5 godzinach jazdy - w tym półtorej godziny jazdy w nocy. Po krótkich poszukiwaniach dotarłem do znanego mi wcześniej hotelu Belferek na Zasaniu (lewobrzeżnej części Przemyśla) i zasnąłem niemalże w butach.Planowałem zwiedzić po drodze Krasiczyn, leżący na prawym brzego Sanu. Niestety, było za późno. Być może szansą uniknięcia przewyższeń na drodze 884 są jakieś boczne drogi gminne nad samym Sanem (widoczne na mapach w niskiej podziałce) na lewym lub prawym brzegu. Rzecz wymaga jeszcze zbadania i kiedyś będę się tam musiał wybrać sprawdzić.

Tego dnia pokonałem łącznie 105 km - wraz z dojazdem na dworzec w Krakowie (2,5 km) i odcinkiem Zagórz - Sanok.

Dla masowego rowerowego ruchu turystycznego pierwsza połowa pokonanego przeze mnie odcinka (od Sanoka do Dynowa) jest całkiem dobra, choć konieczna jest poprawa nawierzchni: jeśli nie asfalt, to przynajmniej eliminacja błota na najbardziej grząskich odcinkach. Jest to odcinek rowerowej trasy nadrzecznej, których wiele przykładów spotkać można w Niemczech czy Austrii (np. legendarna Donauradweg). Odcinek Dynów - Przemyśl wymaga wytrasowania od podstaw. Być może dla niektórych turystów sensowne będzie rozbicie odcinka Sanok - Przemyśl na dwa, z obozowaniem w rejonie Dynowa. Widoki są bardzo ładne, nad Sanem widać wielu wędkarzy a wspomniane powyzej zabytki są dobrze oznakowane, do wielu cerkwi dostępne są klucze - zapewne do zwiedzania, informacje o tym widnieją na tabliczkach.

Zobacz zdjęcia z pierwszego dnia

Dzień drugi - tutaj

Polska Egzotyczna Rowerem 2004 - tutaj