Dzień czwarty: Hrubieszów - Sławatycze nad Bugiem

Zobacz zdjęcia tutaj

W Hrubieszowie na Rynku (uwaga: niekoniecznie widać od razu, że to Rynek) są tzw. Sutki - pożydowskie budynki targowe z pieszym przejściem pośrodku. Właśnie tam się mieści sklep motoryzacyjno-rowerowy, gdzie następnego dnia rano kupiłem nowe klocki do tylnych hamulców (do LX nie mieli), zapasową oponę Kendy za 16 złotych i czerwony jak keczup smar teflonowy. Sprzedawca był miły, uczynny i sumitował się, że nie ma wielu części, o które pytam. Był z Rzeszowa, w sklepie pracował tylko w wakacje. Wymieniłem przed sklepem hamulce, nałożyłem na łańcuch smar i jakoś tuż przed południem ruszyłem dalej na północ.

Przez chwilę chciałem z Hrubieszowa jechać na Zosin, zwłaszcza, że w tym kierunku na mapie znalazłem miejscowość Rogalin , którą kojarzyłem ze słynnymi dębami. Jednak szybko przypomniałem sobie, że ten dębowy Rogalin leży w Wielkopolsce. Jazda na Zosin wydłużyłaby trasę o jakieś 20-30 km więc postanowiłem śmignąć prosto na północ drogą krajową nr 844 na Chełm, ale skręcając z niej kilometr za Hrubieszowem w prawo, na Matcze. Droga okazała się dość pagórkowata. Na szczęście nasmarowany łańcuch przestał stawiać opory toczenia i rower śmigał mi jak dawno mu się to nie zdarzało. Sądzę jednak, że trasa przez Zosin, choć dłuższa, może być ciekawsza - w zasadzie dopiero od skrzyżowania z drogą 816 (czyli z Zosina właśnie) zaczęły się naprawdę śliczne, nadbużańskie widoki.

Droga 816 wzdłuż Bugu jest pusta, ruch jest znikomy. Wbrew obawom poprzedniego dnia pogoda okazała się znakomita. Wiatr co prawda niby wiał z północy czy północnego zachodu, ale chyba zmieniał kierunek i często delikatnie popychał mnie, najwyraźniej podnosząc średnią prędkość. Przy drodze zaczęły liczniej pojawiać pasące się konie. W pewnym momencie trafiłem wręcz na coś w rodzaju nadbużańskiego kowboja: z naprzeciwka pedałował miejscowy na jakimś skrzypiącym rowerku, a obok kłusował trzymany za uzdę koń. Niestety, zdjęcie trochę wyszło źle skadrowane, było robione z jadącego roweru. Zauważyłem też, że miejscowi zaraz jak zbiorą zboże, to w jakimś dziwacznym odruchu podkładają na ściernisku ogień, wypalając pola. Wydaje mi się to trochę niebezpieczne i bezmyślne, ale pożaru lasu nie zauważyłem. Co ciekawe, jadąc cały czas wzdłuż Bugu, samą rzekę zobaczyłem dopiero w miejscowości bodajże Orchówek tuż przed Włodawą - spektakularny widok. Wcześniej mijałem Sobibór, gdzie mieścił się obóz zagłady Żydów podczas II wojny. W obozie tym wybuchło w 1943 roku powstanie i kilkuset więźniów uciekło, co stało się przyczyną jego likwidacji. Obecnie jest to maleńka wioska.

Nocleg planowałem w Sławatyczach nad Bugiem. Niestety, przejazd przez miasto (bardzo ciekawa ulicówka, z niektórymi domkami o interesującej architekturze) spełzł na niczym - żadnych kwater nie wypatrzyłem. Indagowani miejscowi wskazali miejscowość Liszna, położoną - jak się okazało - tuż za Sławatyczami, za skrzyżowaniem z drogą krajową wiodącą do przejścia granicznego. I rzeczywiście - kilkaset metrów dalej zobaczyłem napis "Noclegi" i... autentyczny stary wiatrak. Już miałem nadzieję, że można tam nocować w wiatraku, ale okazało się, że to tylko reklama. Właściwy hotel znajdował się kilkaset metrów dalej i był całkowitą odwrotnością tego w Hrubieszowie. Sympatyczny, nowiutki i bardzo rodzinny zajazd o sympatycznie brzmiącej nazwie "Zastronek" (telefon 083/3783612) okazał sie nie tylko wyraźnie tańszy (40 złotych za jednoosobowy pokój) od nieszczęsnego noclegu w Hrubieszowie, co bardzo przyjazny dla użytkownika, przypadkowo także wegetariański (pierogi na kolację, normalnie jednak zdaje się jest bardzo mięsne wyżywienie) i bardzo przyzwoicie zaopatrzony we wszelkie trunki. Skosztowałem tylko jednego lanego okocimia, obejrzałem wschód księżyca nad widocznymi lasami nieodległej w tym miejscu Białorusi, zaniepokoiłem się błyskającą hen burzą i położyłem się spać.

Wcześniej przeglądnąłem dokładnie rower, w szparę starego pęknięcia z boku przedniej opony wlałem ociupinkę kupionego w hrubieszowskim spożywczaku Superglue po czym spuściłem z koła powietrze a pęknięcie na minutę dokładnie zacisnąłem, żeby klej lepiej chwycił po czym wstawiłem rower na noc do garażu. Aha - ten odcinek liczył według licznika 145 kilometrów.

Zobacz zdjęcia z dnia czwartego tutaj

Dzień piąty tutaj

Dzień poprzedni tutaj

Polska Egzotyczna Rowerem 2004  tutaj